poniedziałek, 12 grudnia 2011

Nazywam się Ainsa

                       Nasz plan dotarcia z Cadaques, gdzie znajduje się  dom jednej z najbardziej wykręconych znakomitości XX wieku - Salvadora Daliego, do serca pirenejskiego Parque Nacional de Ordesa y Monte Perdido okazuje się zbyt optymistyczny. Droga staje się coraz bardziej kręta, zapasy kawy we krwi okazują się być już dawno skonsumowane przez organizm. Zmrok przywitaliśmy spory czas temu opuszczając Barbastro, stolicę winnic rejonu Somontano, których sława dotarła do Polski wraz z ciekawymi winami Montesierra. Droga z pewnością będzie coraz bardziej wymagająca dla hamulców naszego auta z wypożyczalni, śnieg na drogach z każdym kilometrem będzie coraz bardziej prawdopodobnym testem naszych letnich opon. Moja Asia nakłania mnie żebyśmy poszukali noclegu w miejscu, które jest oznaczone na mapie jako miasteczko o miło brzmiącej, kobiecej nazwie Ainsa. Tuż za pierwszym mostem stajemy przy pierwszym lepszym, oświetlonym wewnątrz lokalu z krzesłami wystawionymi na ulicę oraz błękitnym, blaszanym prostokątem z literą “H”. Cena za nocleg jest “do przełknięcia”, no i do tego serwują gościom z rana w barze śniadanko z obowiązkową kawą (według Asi była to najsmaczniejsza kawa jaką piła w Hiszpanii, nie tylko podczas naszego katalońsko-aragońskiego tour). Pytamy się “szefa zmiany” czy warto się wybrać na nocny spacer po mieście i gdzie dotankujemy auto bo niepokoić nas zaczął deficyt gasolineras od sporej ilości przebytych kilometrów oraz wskazówka paliwomierza zbliżająca się złowieszczo w stronę lewego ekstremum. Ku otusze okazuje się, że tzw. casco antiguo (co można tłumaczyć jako stare miasto) zaczyna się tuż za rogiem więc szybko zbieramy siły, by po północy zrobić rekonesans.


 
                   Wspinamy się po niekończących się kamiennych stopniach, w gąszczu bujnej roślinności, przy akompaniamencie ciszy śpiącego średniowiecznego miasta. Co jakiś czas w rześkim powietrzu niesie się głuche echo szczekania psów przeplatane pomiałkiwaniem kotów. Stare miasto okazuje się bardziej stare aniżeli byśmy mogli przypuszczać. Jest doskonale odrestaurowane, a brak “żywej duszy” na jego ulicach potęguje atmosferę jego modelowego średniowiecznego charakteru. Nasza wyprawa staje się niemal podróżą w wehikule czasów. 

 

                          No cóż, szkoda, że nie odrobiliśmy wcześniej lekcji historii zatytułowanej “Legenda o Krzyżu z Sobarbe”. Według tejże legendy w roku Pańskim 724 chrześcijanie uciekający w popłochu z całego Półwyspu Iberyjskiego po inwazji wyznawców Allacha zebrali się w tym niepozornym miejscu i zaprzysięgli rekonkwistę (od 711 roku w którym rozpoczęła się konkwista mauretańska minęło już trzynaście lat, w rękach Arabów był wówczas prawie cały Półwysep).

                          Rycerze chrześcijańscy dowodzeni przez niejakiego Garci-Ximeno zwyciężają w bitwie “ostatniej szansy” nad niepowstrzymanymi Maurami. Wszystko dzięki swojej nadnaturalnej odwadze, którą tchnął w nich widok “świetlistego krzyża”, a którego iluminację ujrzeli nad rozłożystym dębem. Osada Ainsa tym samym wraca w ręce Chrześcijan, a razem z tym nadzieja na przetrwanie inwazji Muzułmanów. Pamięć tego wydarzenia  świętuje się tutaj dwa razy w roku (kto powiedział, że impreza należy się tylko raz na 365 dni!?) jako tzw. “Morisma” (Moro oznacza po kastylijsku Maur). Iluminujący krzyż unoszący sie nad występującym w tej części geograficznej gatunkiem dębu jest rzecz jasna godłem gminy Sobrarbe, ale symbol ten również zasłużył na to by znaleźć się na jednej z ćwiartek herbu Aragonii.


                           W 1124 roku Ainsa otrzymuje “zasłużone” prawa miejskie z rąk króla Alfonsa I, uzyskując takie same przywileje jak sąsiednia metropolia Jaca, do początku XVII w. trwa jej niezmącony rozkwit. Od tego momentu stopniowe podupadanie miasta idzie w parze ze wzrostem znaczenia znajdującej się w nim katolickiej kolegiaty. Tak się “przypadkiem” składa, że ta z każdym kolejnym wiekiem zyskuje na znaczeniu m.in. podczas wojny o sukcesję tronu oraz w wojnach karlistowskich...
                                                                                                                                                    Piotr





Świąteczne wianuszki kukurydziane



Jeśli nie macie zdolności manualnych i cierpliwości, pomińcie ten przepis. Znalazłam go w książce Nigelli Lawson i nieźle ją przeklinałam podczas ich robienia. Formułowanie wianuszków jest dość trudne, masa ciągnie się niemiłosiernie i do wszystkiego lepi. Ale jak już uda się opanować niesforna masę efekt jest prześliczny. Chociaż chyba wolę na święta zajadać się pierniczkami, a wianuszki kukurydziane zostawić anglikom i amerykanom,  ale oceńcie sami…

Składniki na 10 wianuszków:
100g masła
200 g małych pianek marshmallow
125 g płatków kukurydzianych
50 g ziarna sezamu
kolorowa posypka do ozdoby

Wykonanie:
1. Na dużej patelni roztapiamy masło z piankami marshmallow.
2. Wyłączamy gaz pod patelnią i dodajemy płatki kukurydziane i sezam. Mieszamy.
3. Czekamy chwilę, żeby ni poparzyć sobie palców, ale też nie za długo, bo jak masa wystygnie to musztarda po obiedzie, nie da się już jej formułować.
4. Nabieramy dużą łyżką masę, układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i zaczynamy zabawę, trzeba masie nadać kształt wianuszka i szybko posypać ja kolorową posypką.
5. Zostawiamy do ostygnięcia 2 h.
6. Wianuszki można przechowywać w lodówce tydzień czasy, w szczelnym pojemniku, ale wianuszki muszą być poprzekładane pergaminem bo się pozlepiają.



sobota, 10 grudnia 2011

Sernik limonkowy na spodzie z ciasteczek




Wielbiciele serników będą w pełni usatysfakcjonowani tą wersją, bo sernik jest orzeźwiający, kremowy i pyszny!


Składniki
Spód:
200g ciastek digestive pokruszonych
75g miękkiego masła

Masa serowa:
1 kg białego sera trzykrotnie zmielonego
200 g cukru pudru
2/3 szklanki soku z limonki
6 jaj
1 łyżeczka cukru waniliowego


Wykonanie:
1. Robimy spód: Łączymy pokruszone ciasteczka z miękkim masłem i wykładamy nimi dno tortownicy o średnicy 27cm. Wkładamy na 15 minut do zamrażalnika.

2. Twaróg miksujemy z cukrem pudrem i cukrem waniliowym, dodajemy po 1 jajku i miksujemy do połączenia składników, na koniec wlewamy sok z limonki i miksujemy.
3. Wylewamy masę na ciasteczkowy spód i pieczemy 1h 15 min w 180’C.
4. Studzimy w stygnącym piekarniku, a potem całą w lodówce. Przed podaniem dekorujemy plastrami limonki.


środa, 7 grudnia 2011

Włoskie wakacje na workcampie

Urwisek śpi, więc nałogowo słucham Irene Grandi, której płytkę znalazłam podczas porządków (hurra!) i wspominam, chyba najlepsze w życiu wakacje, spędzone na południu Włoch dwa lata temu. Udało mi się też na temat tamtych niesamowitych miejsc skleić całkiem niezły artykuł do Uczelnianej Gazety. Jeśli macie ochotę na parę sentymentalnych chwil, lub szukacie inspiracji na wakacje zapraszam do przeczytania J


Positano- urokliwe miasto położone na wzgórzach Wybrzeża Amalfitańskiego.



 
Zastanawiałam się długo jak pogodzić głód podróży z niewielkimi oszczędnościami?! Z pomocą przychodzi Stowarzyszenie ‘Jeden Świat’ - wymiana kulturowa ‘workcamp’ funkcjonuje na całym świecie. Idea jest taka: samemu pokrywa się koszty przejazdu do danego kraju, a w zamian za pracę dostaje się nocleg (najczęściej u mieszkających tam rodzin lub pod namiotem), wyżywienie i wycieczki po pracy i w weekendy. Praca jednak jest pretekstem do spotkania, drugiego człowieka i jego kultury, a w projekcie mogą brać udział nie tylko studenci, ale osoby w każdym wieku, osoby niepełnosprawne oraz rodziny z dziećmi.
Spakowałam plecak i ruszam na 3 tygodnie przygody na tego pięknego kraju. Tanią linią lotnicza dolatuję do mojego ukochanego miasta - Rzymu, gdzie zatrzymuję się na 3 dni, żeby pospacerować ulubionymi uliczkami. Jeśli ktoś jest w Rzymie pierwszy raz, 3 dni to zdecydowanie za mało! Do zobaczenia czeka Kapitol, starożytne Forum Romanum, schody hiszpańskie, Koloseum, Fontanna di Trevi i dziesiątki innych, wcale nie mniej okazałych fontann, piazza Navona, i tu wymieniać można by było jeszcze długo, długo…Oprócz tego jest Watykan, na który warto przeznaczyć, chociaż jeden pełen dzień. W Rzymie śpieszyć się nie warto, bo ominie nas najprzyjemniejsze – leniwe sączenie kawy, (która często jest połowę tańsza pita przy barze, niż przy stoliku), delektowanie się niesamowitymi lodami (najstarszą, i według opinii wielu lodożerców najlepszą lodziarnią w mieście jest Giolitti – na Uffici del Vicario 40), a na obiad zatrzymuję się w dzielnicy łacińskiej na Zatybrzu, z dala od turystów i wywindowanych cen. 
Nasycona gwarnym klimatem stolicy Włoch jadę pociągiem do miasta, gdzie narodziła się pizza – Neapolu. Najtaniej jest podróżować pociągiem oznaczonym jako ‘Regionale’, najdrożej ‘ES Italia’. We Włoszech mówi się, że Pizza neapolitańska powstała, żeby uczcić narodową flagę, stąd kolory: czerwony – sos pomidorowy, oryginalny z pomidorów San Marzano, rosnących na wulkanicznych polach pod Wezuwiuszem, biały – ser mozzarella, koniecznie z bawolego mleka i zielony – liście bazyli. Pyszna! Pizze popijam lokalnie wytwarzanym winem ‘Lacrima Christi Del Vesuvio’ (Łzy Chrystusa). Z winem związana jest legenda. Winny szczep Lacrima Christi zrodził się z łez Chrystusa, który płakał nad skradzionym przez Lucyfera kawałkiem kawałkiem nieba. Ten kawałek nieba Lucyfer przeniósł właśnie do zatoki neapolitańskiej. Dla mnie to istny raj, hałaśliwy, trochę zabrudzony, tłoczny, parny, ale jednak raj, za którym często wracam tęsknie w myślach..
 W Neapolu na nocleg zatrzymuję się w ‘Fabric Hostel & Club’. Hostel czysty, blisko metra, i portu, a tuż przy hostelu rybacy sprzedają swoje morskie zdobycze. Spaceruję wśród straganów, delektuję się zapachem morza, dźwiękami przekrzykujących się targujących staruszków i sprzedawców zachwalających swoje towary. Nieznajomość języka włoskiego nie przeszkadza. Wystarczą chęć porozumiewania się, podstawowe włoskie słówka przeczytane w rozmówkach i mowa ciała.
Wsiadam w pociąg zmierzający dalej, na Włoch i całą drogę, do nadmorskiego miasta Salerno, spędzam przyklejona do szyby. Widoki zapierają dech! Pociąg jedzie malowniczymi mostami, tunelami poprowadzonymi pod górami, i na skraju urwisk wpadających wprost do morza. Salerno witam uśpione o poranku. Obowiązkowa kawa, wypita przy barze z niespiesznie podążającymi do pracy Włochami, i już siedzę w autobusie jadącym do malutkiej górskiej miejscowości Roscigno, którą ciężko znaleźć na mapie. Osobom posiadającym wrażliwe żołądki i chorobę lokomocyjną odradzam podróż do Parku Narodowego Del Ciliento. Ilość serpentyn, które trzeba pokonać, żeby tam dotrzeć jest niezliczona, ale warto odbyć tą trasę. W nagrodę czekają zapuszczone górskie ścieżki, wyschnięte latem, koryta rzek, pełna nietoperzy Grotta di Castelcivita, i obłędne widoki wpadających w Morze Tyrreńskie pasm górskich.
Kolejne 2 tygodnie, spędzone na budowie ścieżek w Parku Narodowym Del Ciliento oraz renowacji zapomnianej kapliczki, mijają w tempie błyskawicznym, jak wszystkie piękne chwile, zdecydowanie za szybko. Mieszkanie z Włochami to czysta przyjemność. Po pracy, czekają na nas, uczestników workcampu lokalne przysmaki: makaron, codziennie z innym sosem, domowe wino i desery. Popołudniami Włosi zabierają nas na wycieczki po okolicy. Jedziemy do parku archeologicznego Paestrum, wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. To starożytne miasto, założyli w VII wieku p.n.e. Grecy, a do dziś w dobrym stanie zachowała się między innymi, zbudowana w stylu doryckim Świątynia Ateny i amfiteatr rzymski.
W miejscowości Pisciotta próbuję cannoli – deseru charakterystycznego dla Sycylii, i od razu zakochuję się w tych słodkich rurkach, wypełnionych po brzegi serem ricotta z kandyzowaną skórką pomarańczową. Włoch jest mekką najlepszej mozzarelli – to właśnie na południu produkuje się ser mozzarella di bufala. Z bawolego mleka powstają też świetne jogurty i lody, których nie spróbujecie nigdzie indziej na świecie. Moim gastronomicznym odkryciem-zaskoczeniem była pizza z ziemniakami - niesamowita! Ale dość o pieszczących podniebienie smakołykach, bo mój spragniony włoskiej uczty żołądek na samą myśl, zaczyna niebezpiecznie burczeć.
Kiedy myślę o Włoszech, wraca wspomnienie wyspy, którą upodobali sobie zamożni – Capri. Wyspa zbudowana jest ze skał wapiennych, co ułatwiło powstanie wielu jaskiń, grot i bajecznych, wystających ponad poziom wody formacji skalnych. Na rejsie motorówką, pędząca wokół wyspy i do, zbyt tłocznej w sezonie, Grotta Azzurra, czułam się jak hollywoodzka gwiazda na planie filmu o Jamesie Bondzie. Choć jest tu pięknie, na wyspie nie zatrzymuję się na ze względu na kosmiczne ceny, podobnie jak na Wybrzeżu Amalfitańskim. W mieście Salerno popijam, wśród zaczepiających mnie tekstem ‘Ciao Bella!’ Włochów kieliszek cytrynowego likieru limoncello, i już nie mogę się doczekać, kiedy znowu przylecę do Włoch.


Starożytne Paestrum – Świątynia Ateny

Orientacyjne koszty podróży:
Przelot w dwie strony z Krakowa do Rzymu(Ciampino) linią Ryanair – 334 zł + ok. 80 zł kolejka z lotniska w Ciampino do Rzymu
Nocleg w Rzymie – ok. 80 zł doba w pokoju wieloosobowym
Nocleg w Neapolu w hostelu młodzieżowym ‘Fabric Hostel & Club’ – ok. 85 zł doba w pokoju 5 osobowym.
Pociąg z Neapolu do Salerno i z powrotem – 15 euro
Pociąg z Rzymu do Neapolu i z powrotem – 21 euro
Autokar z Salerno do Roscigno – 4 euro
Obiady (najlepiej zamówić ‘menu turistico’, czyli menu dnia, w skład którego najczęściej wchodzi sałatka, pierwsze danie, drugie, deser i kawa)– ok. 8 euro
Dodatkowe koszty dziennie (kawa, drobne zakupy, bilet na metro) – 6 euro
Wstępy: Muzeum Watykańskie – ulgowy 8 Euro, normalny 15 euro
              Forum Romanum + Palatyn + Koloseum – 7,5 euro ulgowy, 12 euro normalny
              Pompeje – 5,5 euro ulgowy, normalny 11 euro
              Wezuwiusz – 4,5 euro ulgowy, 6,5 euro normalny
Prom z Salerno na Capri i powrotny – około 12 euro
Przydatne strony internetowe:
Rozkład pociągów we Włoszech – www.trenitalia.com
Hostele – www.hostelbookers.com
Stowarzyszenie ‘Jeden Świat’ - www.jedenswiat.org.pl

wulkan Wezuwiusz

grafitti Neapol

Parco Nacionale del Cilento

przyjażnie nastawiony mieszkaniec Roscigno

wtorek, 6 grudnia 2011

pieczone kasztany



Zajadają się nimi mieszkańcy krajów basenu Morza Śródziemnego. Najsmaczniejsze są pieczone w węglowych piecykach przez ulicznych sprzedawców, zawijane w gazeciane tutki. Ale upieczone w domu, podane z grubą morską solą są również bezkonkurencyjne J

Składniki dla dwóch osób:
Około 0,5 kg kasztanów jadalnych

Przygotowanie:
1. Kasztany myjemy i nacinamy (to konieczne, bo inaczej kasztany eksplodują podczas gotowania lub pieczenia).
2. Układamy je w garnku, zalewamy wrzątkiem i gotujemy 15 minut.
3. Odcedzamy wodę, przekładamy kasztany do żaroodpornego naczynia i pieczemy w 220’C przez 25 minut.
4. Jeśli po obraniu kasztan jest czarny w środku, należy go spisać (niestety) na straty i wyrzucić.
Smacznego.

sobota, 3 grudnia 2011

Ciasto czekoladowo-miodowe




Nie oszukujmy się, nie jest to deser dla osób będących na diecie. Ale, że zbliżają się mrozy i trzeba zadbać o zapasy tłuszczyku, serwuję sobie dwa kawałki ;)

Podpatrzyłam to ciasto u angielskiej bogini kuchni – Nigelli Lawson. Ztiuningowałam jednak jej przepis, bo ilość cukru występująca w oryginale, graniczyła z przesadą i była niebezpieczna dla zdrowia ;) Ciasto i tak jest bardzo słodkie J

Składniki:

Na ciasto:
200g masła
0,5 szklanki miodu
1 1/3 szklanki mąki pszennej
1 łyżeczka sody
1 łyżka kakao
1 jajo
2/3 szklanki brązowego cukru
100 g gorzkiej czekolady
1 szklanka wody

Na polewę:
80 g gorzkiej czekolady
2 łyżki wody
2 łyżki miodu

Do ozdoby:
60 g masy marcepanowej
parę płatków migdałowych


Wykonanie:
Ciasto:
Masło, miód, wodę i czekoladę umieszczamy w rondelku i na małym ogniu rozpuszczamy. Studzimy.
W misce umieszczamy pozostałe składniki ciasta i dolewamy do nich ostudzoną czekoladę z masłem, krótko miksujemy.
Wylewamy masę do natłuszczonej i wyłożonej papierem do pieczenia tortownicy o śr.25 cm. Pieczemy w 180’C przez 1,5 godziny (na ostatnie pół godziny pieczenia przykrywamy ciasto folia aluminiową, żeby się nie spaliło).

Polewa:
Wszystkie składniki polewy rozpuszczamy w rondelku na bardzo małym ogniu.

Ozdoba:
Z masy marcepanowej formujemy małe jajeczka. Maczamy wykałaczkę w polewie i rysujemy nią oczka i paski pszczółki. Skrzydełka robimy z płatków migdałowych.

Polewę rozprowadzamy po ostudzonym cieście i układamy pszczółki.



czwartek, 1 grudnia 2011

Fotografia Smaku




Zofia Nasierowska i Janusz Majewski
Z tym niezwykłym małżeństwem artystów spędziłam parę naprawdę udanych wieczorów, śmiejąc się do rozpuku i wywołując tym samym podejrzliwe spojrzenie męża ;)
Mimo, że w tytule mamy fotografię, a zdjęcia robione przez autorkę ksiązki były i są niezwykle cenione, nie znajdziecie w książce ani jednego zdjęcia potrawy. Ksiązka jest jednak przesiąknięta twórczością jej autorów, niesamowicie plastyczna i piękna. Świetne przepisy na przyjęcia dla gości i rodzinne obiadki + rewelacyjne felietony kulinarne Janusza Majewskiego J