Połączenie bobu z miętą to, jak dla mnie, związek wręcz idealny (choć takie
podobno nie istnieją).
Dodałam sporo mięty, ale sami poeksperymentujcie z ilością i znajdźcie
najlepsze dla waszego podniebienia proporcje.
Oliwy z oliwek musi być spora ilość, taka od serca (i dla serca, w sensie zdrowotnym ;)
Spaghetti jest cudowną propozycją na letni obiad, pod warunkiem, że podacie
je w temperaturze pokojowej (nie gorące i nie zimne) bo takie smakuje
najlepiej.
Składniki dla 2 osób:
300 g
spaghetti
600 g bobu
100 g twardego sera
dojrzewającego (np. parmezanu lub pecorino)
2 ząbki czosnku, posiekane
1 garść świeżej mięty
oliwa z oliwek
sól i pieprz
Wykonanie:
Gotujemy bób na półtwardo, studzimy i obieramy.
Gotujemy makaron spaghetti.
Na dużej patelni rozgrzewamy oliwę z oliwek i podsmażamy na niej czosnek z
bobem.
Dorzucamy makaron, doprawiamy solą i pieprzem do smaku.
Wykładamy makaron na talerze i posypujemy posiekaną świeżą miętą oraz
wiórkami sera. Gotowe :)
Sesja egzaminacyjna w toku, tym bardziej trzeba cos upiec,
bo jak wiadomo czekolada wspomaga jasne myślenie. Żeby jednak nie stracić wiele
czasu na kuchenną krzątaninę proponuje to super szybkie włoskie ciasto
czekoladowe (napisanie postu zajęło mi więcej czasu niż jego upieczenie).
Ciasto przypomina amerykańskie brownie - mokre w środku, z chrupiącym
wierzchem, ciężkie i sycące. Możecie użyć dowolnego alkoholu, bawiąc się w ten
sposób smakiem ciasta.
Składniki:
200 g
cukru
200 g
gorzkiej czekolady
4 jajka (osobno żółtka i białka)
100 g
masła
4 czubate łyżki mąki pszennej
6 łyżek likieru Baileys
cukier puder do posypania
Wykonanie:
Masło rozpuszczamy razem z czekoladą.
Gdy lekko ostygnie dodajemy żółtka, cukier, mąkę i alkohol.
Miksujemy do połączenia składników.
W drugiej misce ubijamy białka na sztywną pianę, po czym
delikatnie mieszamy z masą czekoladową.
Przekładamy do małej tortownicy (średnica ok.20 cm)
wysmarowanej masłem i pieczemy 25 minut w 180’C.
Pozostając w klimacie słonecznej Toskanii upiekłam słynne włoskie ciasteczka cantucci. Twarde, aromatyczne, z dużą zawartościąchrupiących migdałów.
Moczenie ich w słodkim winie, aby trochę zmiękły, to niezwykle przyjemny poobiedni rytuał, o iście terapeutycznej mocy.
Składniki:
300 g
migdałów (obranych lub w skórce, jak wolicie)
500 g
mąki pszennej
350 g
cukru
4 jaja
2 łyżeczki płynnego miodu
1 ½ łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka skórki oranej z cytryny
szczypta soli
Wykonanie:
Połowę migdałów kroimy na duże kawałki, połowę zostawiamy w
całości.
Z mąki, cukru, jajek, miodu, migdałów, proszku do pieczenia,
skórki otartej z cytryny i szczypty soli zagniatamy ciasto.
Formujemy wałki o średnicy około 4 centymetrów.
Układamy je na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i nasmarowanej masłem.
Pieczemy 25 minut w temperaturze 150’C.
Następnie wyciągamy, kroimy na ukos ciasteczka o szerokości
około 1,5 cm,
po czym ponownie wstawiamy do piekarnika na około 15-20 minut. Po tym czasie
odwracamy ciasteczka i znów wstawiamy do piekarnika, aby równomiernie się
zrumieniły.
Cantucci można przechowywać 2 tygodnie w szczelnie zamykanym
pojemniku, ale gwarantuję Wam, że po tym czasie po ciasteczkach pozostanie
tylko słodkie wspomnienie ;)
Książka napisana jest prostym językiem i dość naiwna, a jak
dla mnie to idealna propozycja na wakacje. Główna bohaterka Georgia Gray ma
wszystko – narzeczonego i sukcesy zawodowe, jednak wraz z jedną nieprzychylną
recenzją restauracji, w której jest szefową kuchni dla najpoczytniejszej
nowojorskiej gazety, wszystko zaczyna się w jej życiu sypać. A wiadomo, że w
życiu tak bywa, że czasem musi być źle, żeby mogło być lepiej. Zerwane
zaręczyny i zwolnienie z pracy wywołują szereg pozytywnych zdarzeń,
przeczytajcie, a dowiecie się jakich ;)
Zawieszam chwilowa zdawanie relacji z wyjazdu, bo koniecznie muszę podzielić się z Wami herbaciarnią, która powstała w ostatnim miesiącu w Warszawie.
Czym wyróżnia się spośród innych? Na pewno nie brak jej oryginalności. Napój na bazie herbaty podawany jest z perełkami tapioki (otrzymywane są z manioku, lekkostrawne, hipoalergiczne i nie zawierają cholesterolu). Perełki tapioki zasysa się przez grubaśną rurkę, a dodatkowo możemy sobie napój na bazie herbaty urozmaicić ‘owocowym kawiorem’ -sokiem zamkniętym w otoczce z alg.
Herbata na wesoło, modna (Nowy Jork i Londyn oszalały na jej punkcie), kolorowa i skrajnie odmienna od pitej w domowej filiżance. Spróbowałam raz, ale nie jest jeszcze do końca przekonana, czy rzeczywiście mi smakuje, czy po prostu podoba mi się ta cała otoczka tworzona wokół niej.
Jeśli odwiedziliście to szalone laboratorium, gdzie powstaje bubble tea, to podzielcie się swoimi odczuciami J
Tempo, które sobie narzuciliśmy było obłędne, ale chcieliśmy, wygłodniali wrażeń zobaczyć, poznać, posmakować jak najwięcej. Tak naprawdę, był to bardziej rekonesans pod przyszłe wyjazdy, bo w każdym miejscu gdzie byliśmy, można by spędzić w ciekawy sposób co najmniej tydzień.
Być może moja chaotyczna i skrótowa relacja zachęci Was do spakowania plecaków i ruszenia podobna trasą. Jeśli chcielibyście uzyskać więcej informacji o trasie, hotelach, gospodarstwach agroturystycznych, w których warto zanocować i innych rad to piszcie, z chęcią podpowiem co nieco J
Dolecieliśmy do Barcelony, a ponieważ ją już dobrze znamy, ruszyliśmy, nie tracąc czasu przed siebie.
Podróż zaczęliśmy od odwiedzenia Klasztoru Montserrat, głównego ośrodka kultu religijnego w Katalonii. Malowniczo położony, skrywa figurkę Czarnej Madonny, podobno wyrzeźbioną przez św. Łukasza, a przywiezioną do Hiszpanii przez św. Piotra (ale tylko podobno, bo naukowcy nie potwierdzili tych przypuszczeń). Koniecznie dotknijcie drewnianego jabłka, które trzyma w dłoni Czarnulka (to przynosi szczęście, a tego nigdy za wiele ;)
Nowożeńcy rozpoczynają swoje podróże poślubne właśnie z Montserrat, a wierzący Katalończycy starają się odwiedzić ten klasztor przynajmniej raz w roku. Jako, że była to nasza spóźniona podróż poślubna, zaczęliśmy ją we właściwym Katalończykom stylu.
Będąc w Montserrat możecie wysłuchać koncertu Chóru Chłopięcego Eskalonii, z najstarszej szkoły muzycznej w Europie. Dziesięciominutowe koncerty odbywają się dwa razy dziennie, wstęp jest bezpłatny.
To drugie po Santiago de Compostella miejsce święte w Hiszpanii, jest szczególnie ważne dla Katalończyków. Było ostoją kultury i języka katalońskiego podczas rządów generała Franco, kiedy posługiwanie się nim było zabronione.
Największe wrażenie w Montserrat zrobiło na nas samo położenie klasztoru, fasada w stylu plateresco, a z kulinarnych doznań chleb figowy, który jest bajeczny (na targowisku przyklasztornym znajdziecie też świetne sery, nalewki, w tym likier Benedyktyn, produkowany z 40 gatunków korzeni i ziół oraz miody eukaliptusowe).
chleb figowy
Cdn.
Tymczasem zamieszczam przepis na kataloński deser, pożywny, tłuściutki i smaczny. Najlepiej smakuje, kiedy jego słodki smak zrównoważycie kwaśną pomarańczą i dużą ilością cynamonu.
Leche frita
Smażelina z kremu jajecznego (w dosłownym tłumaczeniu - smażone mleko)
Dla 6 osób:
500 ml mleka
40 g masła roztopionego
60 g mąki kukurydzianej
3 łyżeczki mąki ziemniaczanej
4 łyżki cukru
1 jajko i 4 żółtka
olej do smażenia
panierka:
2 jajka
szklanka bułki tartej
do podania:
pomarańcze
cukier wymieszany z mielonym cynamonem
Wykonanie:
1. Mleko, masło, jajko i żółtka, cukier, mąkę ziemniaczaną i kukurydzianą umieszczamy w garnku i miksujemy do połączenia składników.
2. Podgrzewamy na małym ogniu, ciągle mieszając. Kiedy zgęstnieje zestawiamy z ognia i wylewamy masę na natłuszczoną oliwą blachę (30x30cm, masa powinna mieć grubość około1,5 cm).
3. Kiedy masa ostygnie wstawiamy ją na do lodówki.
4. Następnego dnia tniemy kwadraty o boku 5 cm i panierujemy dwukrotnie w jajku i bułce. Odstawiamy do lodówki na godzinę, żeby panierka stężała.
5. Na patelni rozgrzewamy dużą ilość oleju i smażymy panierowany krem na złoty kolor.
6. Odsączamy z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku.
Na relacje z podróży po północnej części Hiszpanii musicie jeszcze troszkę poczekać. Nie zdążyliśmy nawet dobrze rozpakować bagaży, kiedy znaleźliśmy się w szpitalu.
Mały złapał rotawirusa (a my razem z nim). Pokrzyżowało to nasze plany szaleństwa na ulubionych placach zabaw i na inspirowane podróżą gotowanie.
Teraz, kiedy już troszkę dochodzimy do zdrowia i pomału poprawiają się humory, wraca też powolutku apatyt na cokolwiek do jedzenia. Nie długo rzucimy się w szaleńczy wir gotowania kuchni hiszpańskiej i opisywanie tego, jednak proszę Was o jeszcze chwilę cierpliwości ;)
Tymczasem szczerze współczuję wszystkim chorym, skazanym na szpitalne wyżywienie, bo niby jak wracać do zdrowia, kiedy podawane tam jedzenie nie zachęca do sięgnięcia po widelec. Wydaje mi się, że gdyby nasza Służba Zdrowia poprawiła standardy, to i pacjenci szybciej nabieraliby sił. Tymczasem niech boją się Was wszelkie choroby, omijajcie szpitale szerokim łukiem i do usłyszenia!